Dzisiaj książka wprawdzie nienajnowsza, ale nie mogę się
powstrzymać, by nie napisać o niej kilku słów i, jednocześnie, przyznać się do
poważnej czytelniczej pomyłki.
Moją znajomość z Joanną Bator można zaliczyć do tych z
gatunku Dumy i uprzedzenia - bardzo
złe początki i happy end. Początek to w tym wypadku Chmurdalia, którą, wstyd się przyznać, porzuciłam niedoczytawszy
nawet do połowy. Od tamtej pory głosiłam, że to musi być raczej miałkie
pisarstwo, skoro nie przebrnęłam, a zwykle walczę ze sobą, by jednak ukończyć
każdą, nawet słabą książkę. Chmurdalia
mnie znudziła, za nic nie mogłam się wciągnąć w lekturę, wspominam te
kilkadziesiąt stron jako drogę przez mękę. Zdziwiłam się więc niepomiernie, gdy
Bator dostała Nike za Ciemno, prawie noc,
zwłaszcza, że wiele osób, które cenię za ich literacki gust powątpiewało w
zasadność przyznania tej nagrody i głośno wyrażało swoje niezadowolenie.
Uznałam więc Bator za kolejny casus
Masłowskiej: albo się ją kocha, albo nie i tyle. A ja nie kochałam i, znowu
muszę uderzyć się w piersi, nie próbowałam nawet sięgnąć po Ciemno, prawie noc.
Potem, na fali nieujarzmionej japoniofilii, sięgnęłam po
nowe wydanie Japońskiego wachlarza z
podtytułem Powroty. I wpadłam.
Wpadłam na całego, po czubek głowy i nie było mnie przez tydzień z okładem. Co
za język! Płynny, melodyczny, z wyraźną nutą nostalgii, lekki, zabawny, tęskny
i wzruszający. Mogę mnożyć przymiotniki w nieskończoność. To nie jest powieść,
nie ma tu fabuły, która mogłaby mnie wciągnąć, nie jest to też reportaż z
podróży czy opowieść o innej kulturze. Jest tylko płynąca gładko opowieść o
pewnych doświadczeniach, fragmenty pocztówek złożonych ze słów, wspomnień,
relacji. Opowieść ułożona według niejasnego klucza: poszczególne, krótkie
rozdziały nie są ułożone chronologicznie, trudno też mówić o wyraźnym podziale
tematycznym. Fragmenty łączą się w całość raczej za pomocą skojarzeń, a każdy
kolejny esej to mieszanka wspomnień, opowieści spotkanych ludzi, przemyśleń
autorki i wiedzy historycznej.
Bator wyraźnie zaznacza, z jakiej pozycji pisze, nie ukrywa
swojego subiektywnego spojrzenia. Obiektywizm to przereklamowana reporterska
utopia – lepiej jest zdawać sobie sprawę z własnej inności, zaakceptować ją, a
następnie otworzyć się na Innego – taka myśl zdaje się przyświecać Joannie
Bator i jest to podejście w mojej opinii doskonałe. Bator nie chce pisać o
wszystkim, wybiera elementy, które z różnych powodów są dla niej najciekawsze,
lub zrobiły na niej największe wrażenie. Już sam wybór tematów jest subiektywny,
znaczna ich część dotyczy kobiet i ich udziału w kulturze japońskiej. Bator nie
ukrywa, że mówi ze swojego punktu widzenia, chętnie przemyca swoje poglądy i
przemyślenia, pozostając jednocześnie niezwykle uwrażliwiona na kulturowe
niuanse.
Japoński wachlarz
to nie laurka wystawiona Japonii, zapis zachwytów ani też gabinet osobliwości. Autorka
- gaijinka – czyli obca, pisze o rzeczach, które ją w Japonii fascynują, dziwią
i szokują, pisze o tym, co piękne i egzotyczne, ale i o tym, co jest jej
zupełnie obce, co nieomal przyprawia o mdłości. Jej analizy są zawsze wnikliwe,
wielostronne, jakby starała się dotrzeć do źródła tego, co właśnie opisuje. Jak
sama pisze, musi „ruszyć w dżunglę znaków, robić notatki, pisać i kreślić,
szukać drogi.” Właśnie to szukanie drogi jest w tej książce kluczowe. Bator chce
zagubić się w labiryncie tokijskich uliczek, obcych znaków, w labiryncie
opowieści poznanych ludzi. Jest otwarta na wszystko, co poznaje, stara się nie
tylko „obejrzeć” inną kulturę, powierzchownie, jak turysta na wycieczce
objazdowej, który z aparatem w ręku biegnie od jednego zabytku do drugiego, ale
przede wszystkim – zrozumieć ją. A przynajmniej podjąć próbę zrozumienia. Nie
wydaje wyroków, nie ocenia, pozwala Japonii być niezrozumiałą, nieprzejrzystą,
obcą. Być może odarta ze swej dziwności, z tego, co niepojęte – Japonia przestałaby
fascynować?
Japoński wachlarz to także językowa perełka. Styl Bator jest
po prostu piękny. Czarujący i lekki, wciąga od pierwszych zdań. Jest w nim jakiś
tajemniczy rytm, jakby słowa układały się w takt urzekającej melodii. Opowieść
płynie, a Joanna Bator, jak bajarz, prowadzi czytelnika przez meandry
japońskiej kultury, uchylając przed nim na chwilę zasłonę skrywającą to, co
tajemnicze i fascynujące. Jest pośrednikiem między dwiema kulturami, tłumaczy,
wyjaśnia, ale przede wszystkim – rysuje niezwykłą panoramę. I nawet ci, którzy
nigdy nie interesowali się Japonią, zostaną wciągnięci w ten świat za
pośrednictwem językowej urody Japońskiego
wachlarza.
A ja oczywiście biegnę teraz przeczytać Ciemno, prawie noc.
Czytałam "Japoński wachlarz" (bez podtytułu: Powroty). Rozumiem, że to ta sama książka, tylko uzupełniona?
OdpowiedzUsuńPS. Prosiłaś o notkę na temat książki "Tatami kontra krzesła" - oto jest! http://tanayahczyta.wordpress.com/2014/04/03/tatami-kontra-krzesla-r-tomanski/ :)
Tak, to ta sama książka. Różnice są kosmetyczne, ot, kilka krótkich notek, oznaczonych jako post scriptum.
OdpowiedzUsuń