środa, 12 marca 2014

Jaume Cabré, Wyznaję


Książka roku 2013. 

O Wyznaję powiedziano już wiele. Nazywano ją monumentalną, doniosłą, wybitną. Nazywano ją studium zła, powieścią-katedrą, wnikliwą analizą natury ludzkiej. Ja nazwałabym ją przede wszystkim opowieścią o kolistości czasu. O tym, że nic tak naprawdę nie ulega zmianie, że ludzie o różnych imionach, żyjący w różnych częściach świata i w zupełnie innym czasie w gruncie rzeczy są tacy sami, do tego stopnia, że ich głosy zlewają się w jeden. Linia czasu ulega w tej powieści zapętleniu, wydarzenia, które dzielą wieki, dzieją się równocześnie, jak gdyby ktoś ścisnął i spłaszczył czterowymiarową przestrzeń naszego wszechświata do płaskich dwóch wymiarów. To samo zło powtarza się w różnych momentach historii, te same słowa padają z ust inkwizytora i hitlerowca, oprawcy i ofiary. A w całej tej kakofonii zła tkwi człowiek, jednostka, która musi odnaleźć swoje miejsce i określić siebie wobec własnej historii, spuścizny przodków.

Metoda narracyjna, którą przyjął Jaumé Cabre, jest jedyna w swoim rodzaju i to zapewne ona w znacznej mierze decyduje o wrażeniu obcowania z dziełem wyjątkowym czy wręcz wybitnym. Widać w tej powieści odległe echo Marqueza, który także miał specyficzne podejście do czasu, a swoje historie rozciągał na całe pokolenia. Wyznaję jest historią nie tylko głównego bohatera, Adriana, który, opętany przez książki, przedmioty i historie, stara się objąć rozumem zło w ludziach, które nadchodzi z każdej, nawet najbardziej nieoczekiwanej strony i które dostrzega też w otaczających go ludziach i w samym sobie. Jego opowieść przeplata się z ogromem innych opowieści: mnicha z zakonu, przedstawionego na obrazie wiszącym w domu rodzinnym Adriana, hitlerowskiego lekarza z obozu koncentracyjnego, powiązanego w niezrozumiały sposób z jego rodziną, pierwszego właściciela skrzypiec należących do Adriana czy wreszcie jego ojca, niedoszłego księdza i bezlitosnego kolekcjonera dzieł sztuki. Wszystkie te opowieści zbiegają się wreszcie w jeden punkt, zwornik całej historii-katedry, jakim jest Adrian. Misterna układanka stopniowo ujawnia swą złożoność przed czytelnikiem, odsłaniając kolejne warstwy, połączenia i odnogi. Cała przeszłość zdaje się istnieć tylko po to, by dotrzeć do teraźniejszości, ukazując, jak bardzo skomplikowane mogą być związki między pozornie obcymi sobie ludźmi, między przedmiotami i zdarzeniami z przeszłości.  Jaume Cabre pokazuje, że wszystko, choćby wydawało się mało znaczące, ma swoją opowieść, a splot tych opowieści decyduje o tym, jak wygląda nasze życie. Zło uzyskuje w tym kontekście szczególną rolę, staje się z jednej strony siłą napędową wydarzeń, z drugiej zaś – uciążliwym, dręczącym bagażem, od którego nikt nie jest naprawdę wolny.

Co ciekawe, to naprawdę pokaźnych rozmiarów tomiszcze czyta się zaskakująco dobrze i szybko. Historia wciąga błyskawicznie i nie puszcza właściwie aż do ostatniej strony. Początkowo prosta opowieść zaczyna się rozwidlać, jak ścieżka w lesie i wkrótce czytamy jednocześnie wiele powieści, a każda z nich jest równie fascynująca.  Oczywiście, można próbować się od nich oderwać, w celach tak prozaicznych jak sen, ale ostrzegam, nie jest to łatwe. A przeczytanie ostatniej książki wcale nie oznacza końca przygody, która, gwarantuję, będzie uwierać jeszcze przez długi czas.

2 komentarze :

  1. To literackie cudo czeka na mnie i nie może się doczekać, chociaż tak bardzo chcę je przeczytać :) W tym roku jedna z moich pozycji obowiązkowych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lojalnie uprzedzam, że naprawdę trudno się oderwać, więc lepiej odwołać wszystkie wcześniejsze plany ;)

    OdpowiedzUsuń