Książka roku 2013.
O Wyznaję powiedziano już wiele. Nazywano ją monumentalną, doniosłą, wybitną. Nazywano ją studium zła, powieścią-katedrą, wnikliwą analizą natury ludzkiej. Ja nazwałabym ją przede wszystkim opowieścią o kolistości czasu. O tym, że nic tak naprawdę nie ulega zmianie, że ludzie o różnych imionach, żyjący w różnych częściach świata i w zupełnie innym czasie w gruncie rzeczy są tacy sami, do tego stopnia, że ich głosy zlewają się w jeden. Linia czasu ulega w tej powieści zapętleniu, wydarzenia, które dzielą wieki, dzieją się równocześnie, jak gdyby ktoś ścisnął i spłaszczył czterowymiarową przestrzeń naszego wszechświata do płaskich dwóch wymiarów. To samo zło powtarza się w różnych momentach historii, te same słowa padają z ust inkwizytora i hitlerowca, oprawcy i ofiary. A w całej tej kakofonii zła tkwi człowiek, jednostka, która musi odnaleźć swoje miejsce i określić siebie wobec własnej historii, spuścizny przodków.
Metoda narracyjna, którą przyjął Jaumé Cabre, jest jedyna w
swoim rodzaju i to zapewne ona w znacznej mierze decyduje o wrażeniu obcowania
z dziełem wyjątkowym czy wręcz wybitnym. Widać w tej powieści odległe echo
Marqueza, który także miał specyficzne podejście do czasu, a swoje historie
rozciągał na całe pokolenia. Wyznaję jest historią nie tylko głównego bohatera,
Adriana, który, opętany przez książki, przedmioty i historie, stara się objąć
rozumem zło w ludziach, które nadchodzi z każdej, nawet najbardziej
nieoczekiwanej strony i które dostrzega też w otaczających go ludziach i w
samym sobie. Jego opowieść przeplata się z ogromem innych opowieści: mnicha
z zakonu, przedstawionego na obrazie wiszącym w domu rodzinnym Adriana,
hitlerowskiego lekarza z obozu koncentracyjnego, powiązanego w niezrozumiały
sposób z jego rodziną, pierwszego właściciela skrzypiec należących do Adriana czy
wreszcie jego ojca, niedoszłego księdza i bezlitosnego kolekcjonera dzieł
sztuki. Wszystkie te opowieści zbiegają się wreszcie w jeden punkt, zwornik
całej historii-katedry, jakim jest Adrian. Misterna układanka stopniowo ujawnia
swą złożoność przed czytelnikiem, odsłaniając kolejne warstwy, połączenia i
odnogi. Cała przeszłość zdaje się istnieć tylko po to, by dotrzeć do
teraźniejszości, ukazując, jak bardzo skomplikowane mogą być związki między
pozornie obcymi sobie ludźmi, między przedmiotami i zdarzeniami z przeszłości. Jaume Cabre pokazuje, że wszystko, choćby
wydawało się mało znaczące, ma swoją opowieść, a splot tych opowieści decyduje
o tym, jak wygląda nasze życie. Zło uzyskuje w tym kontekście szczególną rolę,
staje się z jednej strony siłą napędową wydarzeń, z drugiej zaś – uciążliwym,
dręczącym bagażem, od którego nikt nie jest naprawdę wolny.
Co ciekawe, to naprawdę pokaźnych rozmiarów tomiszcze czyta
się zaskakująco dobrze i szybko. Historia wciąga błyskawicznie i nie puszcza
właściwie aż do ostatniej strony. Początkowo prosta opowieść zaczyna się
rozwidlać, jak ścieżka w lesie i wkrótce czytamy jednocześnie wiele powieści, a
każda z nich jest równie fascynująca.
Oczywiście, można próbować się od nich oderwać, w celach tak
prozaicznych jak sen, ale ostrzegam, nie jest to łatwe. A przeczytanie ostatniej
książki wcale nie oznacza końca przygody, która, gwarantuję, będzie uwierać
jeszcze przez długi czas.
To literackie cudo czeka na mnie i nie może się doczekać, chociaż tak bardzo chcę je przeczytać :) W tym roku jedna z moich pozycji obowiązkowych.
OdpowiedzUsuńLojalnie uprzedzam, że naprawdę trudno się oderwać, więc lepiej odwołać wszystkie wcześniejsze plany ;)
OdpowiedzUsuń