wtorek, 21 października 2014

Październikowe rozmaitości


Październik to dla czytelników trudny czas. Powakacyjny wysyp nowości, Nobel, Booker, Angelus, a dla tych, którym jest pod drodze do Krakowa, Conrad Festival i Targi Książki. Trudno za tym wszystkim nadążyć, a stos książek do przeczytania staje się niepokojąco wysoki.

Tegoroczny Nobel to dla mnie, muszę przyznać, zagadka. Za chwilę księgarnie zaleje pewnie fala dodruków i nowych tłumaczeń, ale jako że zwykle z literaturą francuską jestem raczej na bakier, chyba chwilowo odpuszczę bliższe spotkanie z panem Modiano.

Booker dla Richarda Flanagana to zagadka nieco mniejsza i niecierpliwie czekam na polskie wydanie nagrodzonej książki. A ogłoszenie nagrody zbiegło się w czasie z datą premiery Wszystko, co lśni, zeszłorocznej laureatki. Na portalu Xięgarnia.pl pojawił się jakiś czas temu mój artykuł na temat książki Eleanor Catton, dość obszerny, ale taka książka wymaga tekstów stosownej długości. Polecam się, książkę także, to jedna z lepszych rzeczy ostatnich lat. Artykuł znajdziecie tutaj, oraz klikając w logo poniżej. 


Wczoraj rozpoczął się Festiwal Conrada i, trzeba przyznać, rozpoczął się z przytupem od spotkania z jednym z najwybitniejszych światowych prozaików, laureatem Bookera, Johnem Banvillem. Oczekujcie relacji, w której między innymi: dlaczego John Banville nie jest fanem Jane Austen, dlaczego irlandzka proza tak silnie związana jest z poezją i jak Irlandczyk odbiera język angielski.

wtorek, 7 października 2014

Iljas Churi, Jalo

Jalo to nie tyle opowieść o wojnie, ile o spustoszonych przez nią umysłach jej uczestników, którzy nie potrafią odnaleźć się w nowym, powojennym świecie. A także o dramatycznej próbie odnalezienia i opowiedzenia prawdy o swoim życiu.

Iljas Churi, libański pisarz, krytyk literacki i publicysta jest jednym z najważniejszych autorów piszących po arabsku. Sam o sobie mówi jednak nie jako o Libańczyku, lecz raczej – Bejrutczyku, podkreślając tym samym silne związki z kulturą arabską. Choć urodził się w chrześcijańskiej rodzinie, przez wiele lat wspierał niepodległościowe dążenia Palestyny. Jego powieści tłumaczone były dotąd m. in. na angielski, niemiecki, francuski, norweski i hebrajski. Jalo to pierwsza powieść tego autora, po którą mogą sięgnąć polscy czytelnicy. Churi powraca w niej do jednego z ważniejszych tematów swojego pisarstwa: doświadczeń wieloletniej, bratobójczej libańskiej wojny domowej pomiędzy chrześcijanami a muzułmanami. Wojny, w której sam brał udział i w której został ciężko ranny, tracąc tymczasowo wzrok.

Tytułowy bohater powieści, oskarżony o gwałty, rozboje i współpracę z terrorystami, otrzymuje zadanie opisania swojego życia i swoich czynów. Kolejne wersje jego opowieści nie przynoszą jednak odpowiedzi na pytania śledczych. Jalo gubi się we własnych wspomnieniach, pod wpływem tortur przyznaje się do wszystkiego, by po chwili odwołać zeznania. Każda wersja tej samej historii zawiera bowiem inne prawdy i inne kłamstwa. To, co pominięte, i to, co wyeksponowane, rozłożenie akcentów, pojedyncze słowa – wszystko wpływa na ostateczny kształt zwierzeń. Prawda wymyka się z rąk, gubi w gąszczu pokawałkowanych wspomnień, fragmentarycznych obrazów, domysłów i prób interpretacji działań innych ludzi. Jeśli bowiem Jalo trafnie odczytał intencje Szirin, dziewczyny, którą napadł i w której się zakochał, to jej zachowanie świadczyło o miłości, a ich spotkania miały zupełnie niewinny charakter. Jeśli uzna natomiast, że Szirin mówi prawdę, a jej drżenie było oznaką strachu, a nie wzruszenia, to staje się oprawcą, gwałcicielem i prześladowcą.

Powieść Iljasa Churiego nie stawia tez, lecz pytania. Czy Jalo jest zbrodniarzem, który nie chce przyznać się przed samym sobą do wielokrotnych gwałtów? Czy też jest ofiarą – wojny, śledczych, trudnego dzieciństwa – dla której jedynym ratunkiem jest opowiedzenie swojej historii w sposób, który zadowoli oprawców? Wreszcie, nawet jeśli uznać Jalo za winnego, czy nie należy mu współczuć w obliczu okrucieństwa torturujących go śledczych? Czy jego czyny można zrozumieć – i wybaczyć – w obliczu wojennej traumy? Wydaje się, że ostateczny werdykt nie ma dla Churiego znaczenia: liczy się tylko oscylacja bohatera na linii ofiara – zbrodniarz. Nie ma także znaczenia, jakie stanowisko zajmie czytelnik – nie o winę wszak tu chodzi, nie o wytropienie prawdy o minionych wydarzeniach, ale o sam proces jej poszukiwania. Przeszłość jawi się jako chaos półprawd, a próba jej narracyjnego uporządkowania, choć skazana na porażkę, umożliwia bohaterowi wgląd w samego siebie.

Jalo jest więc opowieścią o oczyszczającej mocy literatury. Narracja staje się dla udręczonego torturami bohatera sposobem na przekroczenie bólu i samego siebie, na zrozumienie swojego postępowania i odkupienie win, wreszcie na stworzenie siebie od nowa, od podstaw. Opowiedzieć swoją historię to uzyskać dystans, stanąć z boku i przyglądać się sobie jako obcemu. Czytelnik, odwrotnie niż Jalo, nie doświadczy raczej katharsis, ale dającą do myślenia powieścią Iljasa Churiego nie powinien być zawiedziony.

Recenzja pierwotnie ukazała się na portalu Xięgarnia.pl

niedziela, 21 września 2014

Joanna Dziwak, Gry losowe


Podobno w Stanach Zjednoczonych hipsterzy stali się już zbyt mainstreamowi. Joanna Dziwak dobrze wyczuła nową modę: jej debiutancka książka to właściwie jeden wielki pamflet. Na hipsterstwo i mainstream jednocześnie.

Joanna Dziwak czuje język. Potrafi bawić się słowami, nie tylko dla samej zabawy, ale dla stworzenia obrazu, który jest czuły, pełen sympatii, a jednocześnie ironiczny i złośliwy. Początek „Gier losowych” zaskakuje – jest subtelny w swych celnych i krytycznych obserwacjach, inny, niż można by się spodziewać po okładce i opisie wydawcy. Potem jednak, po kilku rozdziałach, w narracji coś pęka, sama historia znika, przeobrażając się w korowód coraz to nowych postaci, bezlitośnie wykpiwanych w potokach stylizowanych na specyficzną mowę potoczną monologów narratora. Nie o fabułę tu chodzi, ale o intertekstualną grę z czytelnikiem, w której stawką jest rozpoznanie klisz, elementów kultury masowej, wreszcie – samego siebie.

„Gry losowe” wpisują się w nurt standardowy dla naszego krajowego podwórka, pełny złości na wszystko i wszystkich. Joanna Dziwak bez skrupułów parodiuje i wyśmiewa kolejno: hipsterów, modę, popularnych pisarzy i ich nikłej jakości powieści, media, konsumpcjonizm i niedostosowanych społecznie everymenów. Robili to już – dużo subtelniej – Shuty w „Zwale” i – dużo ostrzej – Masłowska w „Pawiu Królowej”. Dziwak nie dokonuje tu żadnego odkrycia, co więcej, ta parodia, niejako rykoszetem, uderza w nią samą. „Gry losowe”, wyśmiewając hipsterską pogoń za alternatywą, same się w nią wpisuje. Hipsterzy są niemodni, teraz modne jest wyśmiewać ich intelektualną płytkość.

Debiut Dziwak jest w gruncie rzeczy dość udany, ale, niestety, wtórny. Chciałoby się może mniej intertekstualnej żonglerki, mniej epatowania fajnością i słowami powszechnie uznawanymi za niecenzuralne, które w powieści nie służą niczemu poza nachalną stylistyką, wyeksploatowaną już przez Masłowską, więcej zaś – własnego głosu, tego słodko-gorzkiego rytmu narracji, który przewija się gdzieś na początku książki. Mniej hipsterstwa, więcej – Joanny Dziwak, o której, jak sądzę i mam nadzieję, jeszcze usłyszymy.

Recenzja pierwotnie ukazała się na portalu Xięgarnia.pl

sobota, 13 września 2014

Peter Heller, Gwiazdozbiór psa


Nie bardzo mogę zrozumieć hałas wokół tej książki. Jest niezła, dobrze napisana (świetna narracja!), o ciekawie zarysowanej, postapokaliptycznej rzeczywistości. Ale fala zachwytów, jaka przetoczyła się nad tą książką pozostaje dla mnie zagadką.

Pomysł rzeczywiście ciekawy. Świat zostaje wyniszczony nie przez wojnę nuklearną, ale przez wyjątkowo złośliwy, nowy szczep grypy. W świecie, w którym wyginęło ponad 99% populacji, ci, którzy przeżyli muszą walczyć z innymi w brutalnej walce o resztkę zasobów: broń, paliwo, energię elektryczną. W tym świecie każdy jest wrogiem, a rozsiane po pustym świecie mikrospołeczności – osamotnione i odseparowane. Hig cierpi na nieuleczalną samotność. Mieszka na opustoszałym lotnisku razem z psem i specem od przetrwania, Bangleyem, któremu nie do końca ufa. Stara się cieszyć drobnymi rzeczami: łowieniem, pieleniem ogródka, by choć na chwilę zapomnieć, że wszyscy, których kochał (poza psem) dawno nie żyją.

Pierwszą połowę książki czyta się świetnie. Narracja jest specyficzna, szarpana, to monolog człowieka, w którego myślach panuje chaos, wywołany być może przez uszkodzenia spowodowane przez towarzyszącą grypie wyniszczającą gorączkę. Codzienność, próby zachowania resztek człowieczeństwa w coraz brutalniejszych czasach, odrobina liryzmu w pustym świecie – wszystko to, okraszone świetnym stylem, wyróżnia powieść Hellera na tle innych pozycji postapokaliptycznych. Od drugiej połowy nastrój pryska. Poczucie obezwładniającej samotności ustępuje rzewności, odrobiona liryzmu – taniemu sentymentalizmowi, zaś główny bohater traci znacząco na wiarygodności, podobnie jak fabuła. I książka, która miała być świetna rozmywa się we frazesach o poszukiwaniu szczęścia i nadziei. 

Fakt, przegapiłam przy tej książce przystanek. Narracja wciąga, trzeba jej to przyznać, fabuła galopuje naprzód. A jednak jestem Gwiazdozbiorem psa rozczarowana. Siła, która biła od tej powieści na początku, poczucie kresu, osamotnienia, niesamowity klimat wyludnionego świata – Heller porzuca to wszystko na rzecz uroczych i bardzo patetycznych wierszy o powrocie do domu.

środa, 10 września 2014

Ian Rankin, Stojąc w cudzym grobie

Dużo u mnie ostatnio kryminałów, dzisiaj - jeden z najlepszych, jakie ostatnio czytałam. Drugim jest bez wątpienia Policja Jo Nesbo, któremu dałam drugą szansę (po rozczarowującym Pierwszym śniegu) dzięki zachwytom Moniki z God save the book.

Ian Rankin, niekwestionowana gwiazda brytyjskiego kryminału, powraca po kilkuletniej przerwie wraz z niezastąpionym inspektorem Johnem Rebusem. Obaj są w świetnej formie!

Rebus, edynburski detektyw polskiego pochodzenia, ma najwyraźniej dość emerytury. Pracuje wprawdzie jako cywil w wydziale spraw nierozwiązanych, ale przeglądanie starych akt to dla niego za mało. Gdy zatem pojawia się możliwość powrotu do służby, natychmiast rzuca się w wir komplikującego się z każdym dniem śledztwa. I jak zwykle działa na granicy prawa, wpadając w coraz większe kłopoty. Z nieodłączną szklanką piwa lub whisky w ręku, Rebus stawia czoła zbrodniarzom, gangsterom, nieprzychylnym przełożonym i depczącym mu po piętach wydziałem spraw wewnętrznych, narażając się wszystkim poza czytelnikami. Wraz z Rebusem powraca także detektyw Siobhan Clarke, edynburski deszcz i doskonale skrojone zagadki.

Ian Rankin tworzy klasyczny kryminał, bez fajerwerków i nowatorskich rozwiązań fabularnych. Przestępca zawsze wcześniej czy później pojawia się na kartach książki, a tropienie go wśród bohaterów to rozrywka równie dobra, jak śledzenie coraz śmielszych poczynań niepokornego detektywa. To właśnie Rebus jest główną atrakcją powieści Rankina. Urok niegrzecznego chłopca, złośliwego i nieprzeciętnie sprytnego ironisty, działa nieprzerwanie od 1987 roku i uwodzi kolejne rzesze miłośników gatunku.

Rankin właściwie nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Kilkuletnia przerwa także mu nie zaszkodziła, a „Stojąc w cudzym grobie” jest jedną z najlepszych odsłon przygód Johna Rebusa. Wychodząc od zagadki zaginionej nastolatki, szkocki pisarz tka misterną pajęczynę zbrodni, łączącą ze sobą nierozwiązane sprawy sprzed lat i podjazdową wojnę współczesnych edynburskich gangsterów. Świetnie zawiązana intryga, żywe dialogi, pełnokrwiste postacie – całość składa się na doskonałą rozrywkę na pierwsze, jesienne chłody. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów kryminałów.

Recenzja pierwotnie ukazała się na portalu Xięgarnia.pl

poniedziałek, 1 września 2014

Erik Axl Sund, Obłęd


Na pewnym portalu muzycznym przy ocenie 6/10 widnieje określenie „solidny chleb razowy”. Czyli: lepszy niż przeciętny, sprawnie wykonany, ale cóż, frykasy to to nie są. I taki właśnie jest Obłęd: porządnie skrojona zagadka, przyprawiona odrobiną brutalizmu, dobrze prowadzona fabuła, ciekawy pomysł na opowiedzenie historii. Frykasów brak.

Obłęd to przede wszystkim książka frustrująca. Po pierwsze, powieść duetu Erilsson/Sunquist to pierwsza część trylogii i, tu posłużę się terminologią serialową, nie jest to historia proceduralna, więc na ostateczne rozwiązanie zagadki nie mamy co liczyć aż do końca ostatniego tomu. W dodatku , I tom kończy się w momencie istotnego zwrotu akcji, co w obliczu ceny i okresu, jaki trzeba czekać na wydanie kolejnych części jest wysoce irytujące. Wreszcie, denerwuje najważniejszy bodaj bohater powieści kryminalnej, czyli detektyw. Tutaj mamy panią detektyw, co oczywiście zasługuje na pochwałę, kobiety nadal wyjątkowo rzadko są bohaterkami kryminałów, chyba że jako dodatek do mężczyzny (vide sierżant Siobhan Clarke z cyklu o inspektorze Rebusie czy urocza asystentka detektywa Cormorana Strike’a w Wołaniu kukułki). Problem w tym, że Jeanette Kihlberg, choć twórcy bardzo starają się dodać tej postaci głębi, dopisując jej kłopoty małżeńskie i trudne relacje z synem, jest po prostu nijaka. To bohaterka bez charakteru, bardzo przeciętna, której właściwie ciężko jest kibicować. Być może zyska nieco charyzmy w kolejnych tomach w związku ze wspomnianym wcześniej zwrotem akcji, ale póki co jest najsłabszym ogniwem powieści.

Autorzy ciekawie podeszli do kwestii zbrodniarza i choć bardzo szybko można się domyślić, kto nim jest (fabularnie też zresztą tożsamość nie pozostaje tajemnicą specjalnie długo, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że czekają nas dwa kolejne tomy tej historii), to nie umniejsza to przyjemności z poznawania psychiki mordercy. Krótkie rozdziały napędzają bardzo filmową, sprawnie prowadzą akcję. Czyli: czyta się dobrze, ale do pierwszej dziesiątki najlepszych kryminałów droga jest daleka i wyboista.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Karl Ove Knausgård, Moja walka. Powieść 1.


Broniłam się przed Moją walką długo i wytrwale. Sześć tomów autobiografii – to brzmi naprawdę źle. Aby napisać coś takiego trzeba być albo szaleńcem, albo geniuszem. I, jak się okazało, Karl Ove Knausgård jest geniuszem.

Ta książka jest wręcz niepokojąco dobra. Brutalnie szczera, mocna, nie dająca o sobie zapomnieć. A przy tym napisana doskonale wyrazistym, melodyjnym językiem, wypływającym jakby wprost z umysłu autora. Wysłuchujemy jego spowiedzi, potoki słów zalewają świadomość, układając się w nieustający monolog o magnetycznej sile uwodzenia. Nieprzypadkowo napisałam: wysłuchujemy. Narracja przypomina monolog wypowiedziany, kontrolowany strumień świadomości, budowany na zasadzie skojarzeń i luźnych przemyśleń, poddany jednak przy tym rygorowi umysłu świadomego swojego warsztatu pisarza. Przywiązanie do szczegółu, dokładne opisy tego, co pozornie zwyczajne, niepotrzebne w opowieści, wreszcie dyscyplina, jaką w opowiadaniu narzuca sobie narrator dają wrażenie aktualności treści, jakbyśmy byli nie czytelnikami, ale świadkami stawania się tej powieści.

I tom dotyczy głównie dzieciństwa Karla Ove Knausgårda, które, powiedzmy to szczerze, nie jest wyjątkowe. Trudno nazwać je specjalnie szczęśliwym, nie jest też szczególnie traumatyczne. Trudne relacje z ojcem, rozwód rodziców, pierwsza, nieszczęśliwa miłość, zespół muzyczny, wyjazd na studia. Biografia pasująca do wielu ludzi, niezależnie od ich miejsca zamieszkania. Nie znajdziecie tu ozdobników, kunsztownych metafor, są za to fragmenty prozaiczne, wręcz banalne, jak perypetie związane z przemyceniem piwa na imprezę sylwestrową, opowieść podana najzupełniej poważnym tonem, bez puszczania oka do czytelnika. A jednak w procesie pisania ta prosta historia nabiera znamion tytułowej walki, codziennej walki o siebie, o poczucie własnej wartości, o życie, o sukces.

Porównuje się Moją walkę do W poszukiwaniu straconego czasu Prousta. Dla mnie podobieństwa kończą się na oparciu książki na wątkach autobiograficznych i mnogości tomów. Styl Knausgårda nie ma w sobie nic z przepełnionej nostalgią rzewności Prousta. Zadaniem Mojej walki nie jest przeniesienie się w utracony czas dzieciństwa, ale swego rodzaju rozliczenie z przeszłością, próba stawienia jej czoła i zrozumienia pewnych wydarzeń z perspektywy człowieka starszego i dojrzalszego. To także bolesny rozrachunek z samym sobą, ze swoim lękiem, błędami z młodości, z nie do końca jasnymi uczuciami wobec ojca. Knausgård jest w tym wszystkim bezwzględny, zarówno wobec innych, jak i wobec siebie. I czytelnika, mogłabym dodać, który dzieli z narratorem wszystko, od najbardziej prozaicznych czynności po najsilniejsze uczucia.