Gaiman jest geniuszem. Stwierdzenie to należy przyjąć jako aksjomat i zaakceptować. Wyjątkowo słaby tomik opowiadań Dym i lustra trzeba wymazać z pamięci, jakby nigdy nie powstał, ba, jakby nigdy nie był nawet planowany, i wtedy można już z całą stanowczością opowiadać, że wszystko, co stworzył brytyjski pisarz, jest absolutnie wspaniałe. Jasne, nie wszystkim musi się podobać przejście od doskonałej urban fantasy do bajek dla dzieci, ale powiedzmy sobie szczerze: w Koralinie czuć tę samą aurę niezwykłości i obcowania z nieznanym, co w Nigdziebądź czy Amerykańskich bogach.
Ocean na końcu drogi, pierwotnie zaplanowany jako krótkie opowiadanie, przypadkowo rozrósł się do rozmiarów książki, niezbyt wprawdzie obszernej. Jeśli, niebacznie, rozpocznie się czytanie po śniadaniu, może czytelnika nagle i niespodziewanie zastać wieczór. Książkę czyta się naprawdę szybko, niemal jednym tchem, bo autor, uwiódłszy czytelnika pierwszymi zdaniami, ma nad nim niepodzielną władzę aż do ostatniej strony. Fabuła jest tu w gruncie rzeczy bardzo prosta, o konstrukcji podobnej do baśni czy też może raczej mitu. Niespodziewane zdarzenie uruchamia lawinę niepożądanych wydarzeń, a w ich epicentrum tkwi dziecięcy narrator. Rozpoczyna się walka dobra ze złem, światła z ciemnością, które ma doprowadzić do przywrócenia zachwianej równowagi. Na szczęście bohater nie musi stawić czoła niebezpieczeństwu w pojedynkę. W walce pomogą mu mieszkanki sąsiedniego domu: trzy kobiety, noszące nazwisko Hempstock, córka, matka i babcia, które podejrzanie przypominają celtyckie potrójne boginie i bardzo lubią księżyc w pełni. Nie tylko wiedzą one, jak wycinać z pamięci dorosłych niewygodne wspomnienia, ale zdają się mieć do dyspozycji swój własny, osobisty ocean, który można zmieścić do wiadra, jeżeli tylko ładnie poprosi się Starszą Panią Hempstock.
Wszystko w Oceanie... jest bardzo gaimanowskie: na poły mityczne postacie, klimat sennego koszmaru, z którego z jednej strony chcemy się jak najszybciej obudzić, z drugiej zaś pragniemy odkryć jego sekrety, wiedzeni ciekawością dziecka, które śmiało zagląda do paszczy lwa. Jest tu też wszechobecna tajemnica, którą ścigamy przez kolejne strony, a która cały czas wymyka nam się z rąk, pozostawiając jedynie strzępki niejasnych informacji. Trzeba wejść w tę opowieść głębiej, jak w tytułowy ocean i dać się pochłonąć pięknej, wartkiej narracji, aż do samego końca, który pozostawia czytelnika z niejasnym przeczuciem, że przeżył niesamowitą przygodą, której nigdy nie do końca nie pojmie. I nie może pojąć, bo z mitami się nie igra i nie wszystkie tajemnice można bezkarnie rozszyfrować.
9/10, bo czuję, że z tej historii można było wycisnąć jeszcze więcej. W tym 0,5 pkt za wspaniałą okładkę, którą mam ochotę zawiesić sobie na ścianie i marzyć przy niej o innych światach.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz