Broniłam się przed Moją walką długo i wytrwale. Sześć tomów autobiografii – to brzmi naprawdę źle. Aby napisać coś takiego trzeba być albo szaleńcem, albo geniuszem. I, jak się okazało, Karl Ove Knausgård jest geniuszem.
Ta książka jest wręcz niepokojąco dobra. Brutalnie szczera,
mocna, nie dająca o sobie zapomnieć. A przy tym napisana doskonale wyrazistym,
melodyjnym językiem, wypływającym jakby wprost z umysłu autora. Wysłuchujemy
jego spowiedzi, potoki słów zalewają świadomość, układając się w nieustający
monolog o magnetycznej sile uwodzenia. Nieprzypadkowo napisałam: wysłuchujemy.
Narracja przypomina monolog wypowiedziany, kontrolowany strumień świadomości,
budowany na zasadzie skojarzeń i luźnych przemyśleń, poddany jednak przy tym
rygorowi umysłu świadomego swojego warsztatu pisarza. Przywiązanie do
szczegółu, dokładne opisy tego, co pozornie zwyczajne, niepotrzebne w
opowieści, wreszcie dyscyplina, jaką w opowiadaniu narzuca sobie narrator dają
wrażenie aktualności treści, jakbyśmy byli nie czytelnikami, ale świadkami
stawania się tej powieści.
I tom dotyczy głównie dzieciństwa Karla Ove Knausgårda,
które, powiedzmy to szczerze, nie jest wyjątkowe. Trudno nazwać je specjalnie
szczęśliwym, nie jest też szczególnie traumatyczne. Trudne relacje z ojcem,
rozwód rodziców, pierwsza, nieszczęśliwa miłość, zespół muzyczny, wyjazd na
studia. Biografia pasująca do wielu ludzi, niezależnie od ich miejsca
zamieszkania. Nie znajdziecie tu ozdobników, kunsztownych metafor, są za to fragmenty
prozaiczne, wręcz banalne, jak perypetie związane z przemyceniem piwa na
imprezę sylwestrową, opowieść podana najzupełniej poważnym tonem, bez
puszczania oka do czytelnika. A jednak w procesie pisania ta prosta historia
nabiera znamion tytułowej walki, codziennej walki o siebie, o poczucie własnej
wartości, o życie, o sukces.
Porównuje się Moją
walkę do W poszukiwaniu straconego
czasu Prousta. Dla mnie podobieństwa kończą się na oparciu książki na
wątkach autobiograficznych i mnogości tomów. Styl Knausgårda nie ma w sobie nic
z przepełnionej nostalgią rzewności Prousta. Zadaniem Mojej walki nie jest przeniesienie się w utracony czas dzieciństwa,
ale swego rodzaju rozliczenie z przeszłością, próba stawienia jej czoła i
zrozumienia pewnych wydarzeń z perspektywy człowieka starszego i dojrzalszego. To
także bolesny rozrachunek z samym sobą, ze swoim lękiem, błędami z młodości, z
nie do końca jasnymi uczuciami wobec ojca. Knausgård jest w tym wszystkim
bezwzględny, zarówno wobec innych, jak i wobec siebie. I czytelnika, mogłabym
dodać, który dzieli z narratorem wszystko, od najbardziej prozaicznych
czynności po najsilniejsze uczucia.
To prawda, Knausgard ma w sobie taki dar, że czytelnik wczuwa się w jego życie, naprawdę przejmuje się opowiedzianą historią. Z niecierpliwością czekam na drugi tom.
OdpowiedzUsuńZadie Smith napisała, że potrzebuje kolejnych tomów "Mojej walki" jak cracku - i muszę przyznać, że coś w tym jest ;)
OdpowiedzUsuńMocne :D Też się już nie mogę doczekać. Premiera dwójki miała być w czerwcu i na razie ani widu, ani słychu. Niech mi nawet nie próbują nie tłumaczyć dalej!
UsuńPodejrzewam, że będzie w październiku, na krakowskie Targi Książki.
Usuń