niedziela, 10 sierpnia 2014

Jacek Hugo-Bader, Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak

Broad peak to temat-samograj. Jacek Hugo-Bader okazję wykorzystał błyskawicznie, nieomal wpraszając się na wyprawę Jacka Berbeki, której celem było odnalezienie ciał Macieja Berbeki i  Tomka Kowalskiego. I rozpętał burzę. 

Pojawiły się między innymi oskarżenia o wchodzenie z butami w życie obcych ludzi, o wykorzystywanie tragedii do własnych celów, o niewłaściwe, zbyt ostre przedstawienie bohaterów, zwłaszcza zaś Jacka Berbeki, pod adresem którego w książce padło sporo ostrych słów. I wreszcie o to, że Jacek Hugo-Bader nie rozumie środowiska, o którym pisze, więcej, że nie podejmuje próby jego zrozumienia, przyrównując wyczyny himalaistów do amoku. Większość tych oskarżeń nie znajduje potwierdzenia w tekście, a sam Hugo-Bader kilkukrotnie próbował się bronić i wyjaśniać, dlaczego Długi film o miłości został napisany w taki, a nie inny sposób. Jako człowiek z zewnątrz, spoza opisywanego środowiska, miał szansę spojrzeć na Broad Peak i całą awanturę, jaka wokół niego narosła (jazgot - tak nazywa JHB medialną burzę, która przetoczyła się w Polsce) świeżym okiem, wolnym od animozji i zaszłości. Szkoda tylko, że szansę tę zmarnował.

Nie o ten nieprzemyślany „amok” tu idzie, bo Jacek Hugo-Bader podobnie jak wszyscy, którzy nie są alpinistami, próbuje zrozumieć, co pcha ludzi w tak ekstremalne warunki, co każe im się wspinać, ryzykować życie w skrajnych warunkach. Trzeba mieć w sobie jakieś szaleństwo, jakąś niepojętą tęsknotę, właściwie nie wiadomo za czym, bo przecież nie o adrenalinę tu chodzi. Hugo-Bader tę górską gorączkę próbuje uchwycić, pisze o jej pociągającym uroku, o tym jak, odbija się na twarzach himalaistów, ale jednocześnie nie potrafi zdobyć się na jej zaakceptowanie. Wciąż widzi w niej jakieś wynaturzenie, fascynujące wprawdzie, ale nie do końca ludzkie. Próbuje tłumaczyć zachowanie himalaistów chęcią ucieczki od rzeczywistości, od normalności, „podświadomą potrzebą samozagłady”.

Hugo-Bader pozornie nie chce oceniać. Pozornie, bo słowa, którymi opisuje wyprawę dość jednoznacznie wskazują, jak postrzega poszczególnych członków wyprawy i otoczenie, w którym się znalazł. Nie ocenia, ale fakty zestawia ze sobą tak, byśmy mogli bez trudu wyciągnąć wnioski. Po czym wycofuje się na bezpieczną odległość, staje się obserwatorem, podnosi ręce w obronnym geście, pokazując, że nie on jest od ferowania wyroków. Konsekwentnie realizuje swój pomysł na książkę, jakby całą wyprawę zaplanował z góry, każde słowo i każde ujęcie. Układa piętrowe metafory, sypie przymiotnikami, coraz częściej powtarzającymi się w toku opowiadania. Z prostej, przejmującej historii chce wycisnąć jak najwięcej. Mamy więc z jednej strony historię nienawiści „zwierzęco witalnego”, „gwałtownego, brutalnego” Jacka Berbeki do Adama Hajzera, który ginie niecałe dziewięć kilometrów dalej, pod Gaszerbrum I, spis oskarżeń, które wysuwają obie strony, „jazgot” internetowych komentarzy. Są w tej książce fragmenty wstrząsające, jak dramatyczny, chaotyczny zapis relacji Jacka Jawienia z odnalezienia ciała Tomka Kowalskiego, wciąż z radiem przy uchu i na wpół wypiętymi rakami, czy wizja nieodnalezionego Maćka Berbeki, zawieszonego na linie gdzieś wewnątrz nieprzebytej, nieludzkiej pustki lodowej szczeliny. Te obrazy prześladują, nie dają o sobie zapomnieć. I w tych fragmentach książka jest doskonała.

Przede wszystkim jednak dostajemy opis zmagań Jacka Hugo-Badera z pisaniem reportażu. Długi film o miłości jest książką nie tyle o Broad Peak, co o Jacku Hugo-Baderze u podnóża Broad Peak. Nie mniej i nie więcej. Hugo-Bader pisze świetnie, jest mistrzem stylu, ale wyraźnie brakuje mu na swoją opowieść pomysłu. Szuka kontrastów: między starą gwardią a młodymi wspinaczami, Jackiem Berbeką a Arturem Hajzerem, między wspinaczami, dla których najważniejsze w górach jest niesienie pomocy, a tymi, dla których liczy się zwycięstwo, sportowy wynik. Szuka bohaterów, próbuje do nich dotrzeć, namawia do zdejmowania okularów, za którymi kryją zapłakane oczy. Biega z kamerą, bo wymyślił, że nakręci swój pierwszy dokument, na stokach układa z kamieni wzniosłe hasła, zadaje podchwytliwe pytania, które jednak do niczego nie prowadzą i opisuje, jak zobaczył śmierć w oczach wspinaczy.

Może gdyby nie ten feralny wywiad w „Tygodniku Powszechnym” i spór z Jackiem Berbeką, nie trzeba by było uporczywej pustki po bohaterach zapełniać ozdobnikami, kunsztownymi, reporterskimi chwytami. I może wtedy byłby to reportaż daleko lepszy, poruszający, niebudzący aż takich kontrowersji. Bo kontrowersje te nie wynikają z samej historii, z tego, jak świeża jest to sprawa, jak wciąż się jątrzy i dzieli nie tylko środowisko alpinistów, ale i zwykłych ludzi, którzy góry widują jedynie w telewizji. Kontrowersje wynikają z samego sposobu mówienia, z próby wzniesienia się na wyżyny reporterskiej wirtuozerii, w której, niestety, znika sama opowieść. Najsilniej w tej książce działają fragmenty, w których autor się nie ujawnia. Kiedy przytaczane są suche fakty, ogołocony z komentarza zapis rozmów przez radiotelefon, komentarze internautów, słowa Adama Bieleckiego, który, zamiast bohaterem, stał się nagle kozłem ofiarnym. Być może rzeczywiście na tę książkę było za wcześnie. Temat jest ważny i poruszający, ale w sposobie opowiadania coś zgrzyta, przeszkadza w odbiorze, jakbyśmy podskórnie, nie do końca świadomie wyczuwali w słowach autora fałsz.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz