Broad peak to temat-samograj.
Jacek Hugo-Bader okazję wykorzystał błyskawicznie, nieomal wpraszając się na
wyprawę Jacka Berbeki, której celem było odnalezienie ciał Macieja Berbeki
i Tomka Kowalskiego. I rozpętał burzę.
Pojawiły się między innymi oskarżenia o wchodzenie z butami w życie obcych ludzi, o wykorzystywanie tragedii do własnych celów, o niewłaściwe, zbyt ostre przedstawienie bohaterów, zwłaszcza zaś Jacka
Berbeki, pod adresem którego w książce padło sporo ostrych słów. I wreszcie o
to, że Jacek Hugo-Bader nie rozumie środowiska, o którym pisze, więcej, że nie
podejmuje próby jego zrozumienia, przyrównując wyczyny himalaistów do amoku.
Większość tych oskarżeń nie znajduje potwierdzenia w tekście, a sam Hugo-Bader
kilkukrotnie próbował się bronić i wyjaśniać, dlaczego Długi film o miłości został napisany w taki, a nie inny sposób.
Jako człowiek z zewnątrz, spoza opisywanego środowiska, miał szansę spojrzeć na Broad Peak i
całą awanturę, jaka wokół niego narosła (jazgot - tak nazywa JHB medialną
burzę, która przetoczyła się w Polsce) świeżym okiem, wolnym od animozji i
zaszłości. Szkoda tylko, że szansę tę zmarnował.
Nie o ten nieprzemyślany „amok”
tu idzie, bo Jacek Hugo-Bader podobnie jak wszyscy, którzy nie są alpinistami,
próbuje zrozumieć, co pcha ludzi w tak ekstremalne warunki, co każe im się wspinać, ryzykować życie w skrajnych warunkach. Trzeba mieć w
sobie jakieś szaleństwo, jakąś niepojętą tęsknotę, właściwie nie wiadomo za
czym, bo przecież nie o adrenalinę tu chodzi. Hugo-Bader tę górską gorączkę próbuje uchwycić, pisze o
jej pociągającym uroku, o tym jak, odbija się na twarzach himalaistów, ale
jednocześnie nie potrafi zdobyć się na jej zaakceptowanie. Wciąż widzi w niej
jakieś wynaturzenie, fascynujące wprawdzie, ale nie do końca ludzkie. Próbuje
tłumaczyć zachowanie himalaistów chęcią ucieczki od rzeczywistości, od
normalności, „podświadomą potrzebą samozagłady”.
Hugo-Bader pozornie nie chce
oceniać. Pozornie, bo słowa, którymi opisuje wyprawę dość jednoznacznie
wskazują, jak postrzega poszczególnych członków wyprawy i otoczenie, w którym się znalazł. Nie ocenia, ale fakty zestawia ze sobą tak, byśmy mogli
bez trudu wyciągnąć wnioski. Po czym wycofuje się na bezpieczną odległość,
staje się obserwatorem, podnosi ręce w obronnym geście, pokazując, że nie on
jest od ferowania wyroków. Konsekwentnie realizuje swój pomysł na książkę,
jakby całą wyprawę zaplanował z góry, każde słowo i każde ujęcie. Układa
piętrowe metafory, sypie przymiotnikami, coraz częściej powtarzającymi się w
toku opowiadania. Z prostej, przejmującej historii chce wycisnąć jak najwięcej.
Mamy więc z jednej strony historię nienawiści „zwierzęco witalnego”,
„gwałtownego, brutalnego” Jacka Berbeki do Adama Hajzera, który ginie niecałe
dziewięć kilometrów dalej, pod Gaszerbrum I, spis oskarżeń, które wysuwają obie
strony, „jazgot” internetowych komentarzy. Są w tej książce fragmenty
wstrząsające, jak dramatyczny, chaotyczny zapis relacji Jacka Jawienia z
odnalezienia ciała Tomka Kowalskiego, wciąż z radiem przy uchu i na wpół wypiętymi rakami, czy wizja nieodnalezionego Maćka
Berbeki, zawieszonego na linie gdzieś wewnątrz nieprzebytej, nieludzkiej pustki
lodowej szczeliny. Te obrazy prześladują, nie dają o sobie zapomnieć. I w tych
fragmentach książka jest doskonała.
Przede wszystkim jednak dostajemy
opis zmagań Jacka Hugo-Badera z pisaniem reportażu. Długi film o miłości jest książką nie tyle o Broad Peak, co o Jacku
Hugo-Baderze u podnóża Broad Peak. Nie mniej i nie więcej. Hugo-Bader pisze
świetnie, jest mistrzem stylu, ale wyraźnie brakuje mu na swoją opowieść
pomysłu. Szuka kontrastów: między starą gwardią a młodymi wspinaczami, Jackiem Berbeką a Arturem Hajzerem, między wspinaczami,
dla których najważniejsze w górach jest niesienie pomocy, a tymi, dla których
liczy się zwycięstwo, sportowy wynik. Szuka bohaterów, próbuje do nich dotrzeć,
namawia do zdejmowania okularów, za którymi kryją zapłakane oczy. Biega z kamerą, bo wymyślił, że nakręci swój
pierwszy dokument, na stokach układa z kamieni wzniosłe hasła, zadaje
podchwytliwe pytania, które jednak do niczego nie prowadzą i opisuje, jak
zobaczył śmierć w oczach wspinaczy.
Może gdyby nie ten feralny wywiad
w „Tygodniku Powszechnym” i spór z Jackiem Berbeką, nie
trzeba by było uporczywej pustki po bohaterach zapełniać ozdobnikami, kunsztownymi, reporterskimi chwytami. I może wtedy byłby to reportaż daleko lepszy,
poruszający, niebudzący aż takich kontrowersji. Bo kontrowersje te nie wynikają
z samej historii, z tego, jak świeża jest to sprawa, jak wciąż się jątrzy i
dzieli nie tylko środowisko alpinistów, ale i zwykłych ludzi, którzy góry widują jedynie w telewizji. Kontrowersje wynikają
z samego sposobu mówienia, z próby wzniesienia się na wyżyny reporterskiej
wirtuozerii, w której, niestety, znika sama opowieść. Najsilniej w tej książce działają
fragmenty, w których autor się nie ujawnia. Kiedy przytaczane są suche fakty, ogołocony z
komentarza zapis rozmów przez radiotelefon, komentarze internautów, słowa Adama
Bieleckiego, który, zamiast bohaterem, stał się nagle kozłem ofiarnym. Być może
rzeczywiście na tę książkę było za wcześnie. Temat jest ważny i poruszający,
ale w sposobie opowiadania coś zgrzyta, przeszkadza w odbiorze, jakbyśmy
podskórnie, nie do końca świadomie wyczuwali w słowach autora fałsz.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz