Czytelniczy świat oszalał ostatnio na punkcie nowej książki Juliana Barnesa. Pochwały i zachwyty napływają z każdej niemal strony. W oczekiwaniu na możliwość przeczytania tego fenomenu ostatnich tygodni, postanowiłam zrozumieć, o co właściwie chodzi z tym Barnesem i sięgnęłam po Papugę Flauberta. I nie tylko już wiem, o co chodzi, ale wręcz nerwowo obgryzam paznokcie w oczekiwaniu na Coś do oclenia.
Papuga Flauberta
ma dwóch, równoważnych bohaterów: Gustawa Flauberta oraz piszącego jego
biografię wielbiciela, Geoffreya Braithwaite’a. Opowieść o Flaubercie miesza
się z historią jego biografa, losy jednego i drugiego splatają się w niezwykłą
opowieść o poszukiwaniu prawdy o drugim człowieku, o pasji, o frankofili i
miłości do literatury. Gotowa książka przestaje być ważna, liczy się proces
poszukiwania, opowiadania i interpretowania. Braithwaite prowadzi badania, sporządza
notatki, listy, słowniczek postaci, nazw i wyrażeń. I za każdym razem natrafia
na ten sam problem: jak można w ogóle pojąć, objąć rozumiem życie drugiego
człowieka? Czyja relacja najbliższa jest prawdy: przyjaciela, kochanki, samego
Flauberta z jego skłonnością do mityzowania własnej osoby? Z opowieści Braithwaite’a
wyłania się wielowymiarowy obraz, często wewnętrznie sprzeczny, jakby nie dało
się nigdy stwierdzić obiektywnej prawdy o drugim człowieku, niezależnie od
tego, czy mówi się o ukochanym pisarzu, własnej żonie czy o samym sobie.
Osoba Flauberta staje się równie niepewna jak status
tytułowej papugi – wypchanego ptaka, należącego do autora Pani Bovary, który
pokazywany jest jednocześnie w dwóch różnych muzeach. Braithwaite próbuje
ustalić, która papuga jest prawdziwa, ale jest to zadanie z góry skazane na
porażkę. Mnożą się dowody i wypchane ptaki, ale prawda pozostaje nieuchwytna. I
dokładnie tak samo przebiega pisanie biografii. Istnieje wielu Flaubertów –
pisarz, kochanek, schorowany mizantrop, Flaubert, którego można kochać i
którego można nienawidzić. I wszyscy są równie prawdziwi i nieprawdziwi
jednocześnie.
Barnes ma wspaniały, lekki styl, zabarwiony subtelną ironią
i niepoprawnym humorem. Główna myśl jego powieści wyłania się stopniowo, jakby
Barnes odkrywał ją razem ze swoim bohaterem. Obie historie – Flauberta i Braithwaite'a
– są równie ciekawe, frapujące, podane z urokiem i odrobiną goryczy, od której
żadne życie nie może być całkowicie wolne.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz