niedziela, 21 września 2014
Joanna Dziwak, Gry losowe
Podobno w Stanach Zjednoczonych hipsterzy stali się już zbyt mainstreamowi. Joanna Dziwak dobrze wyczuła nową modę: jej debiutancka książka to właściwie jeden wielki pamflet. Na hipsterstwo i mainstream jednocześnie.
Joanna Dziwak czuje język. Potrafi bawić się słowami, nie tylko dla samej zabawy, ale dla stworzenia obrazu, który jest czuły, pełen sympatii, a jednocześnie ironiczny i złośliwy. Początek „Gier losowych” zaskakuje – jest subtelny w swych celnych i krytycznych obserwacjach, inny, niż można by się spodziewać po okładce i opisie wydawcy. Potem jednak, po kilku rozdziałach, w narracji coś pęka, sama historia znika, przeobrażając się w korowód coraz to nowych postaci, bezlitośnie wykpiwanych w potokach stylizowanych na specyficzną mowę potoczną monologów narratora. Nie o fabułę tu chodzi, ale o intertekstualną grę z czytelnikiem, w której stawką jest rozpoznanie klisz, elementów kultury masowej, wreszcie – samego siebie.
„Gry losowe” wpisują się w nurt standardowy dla naszego krajowego podwórka, pełny złości na wszystko i wszystkich. Joanna Dziwak bez skrupułów parodiuje i wyśmiewa kolejno: hipsterów, modę, popularnych pisarzy i ich nikłej jakości powieści, media, konsumpcjonizm i niedostosowanych społecznie everymenów. Robili to już – dużo subtelniej – Shuty w „Zwale” i – dużo ostrzej – Masłowska w „Pawiu Królowej”. Dziwak nie dokonuje tu żadnego odkrycia, co więcej, ta parodia, niejako rykoszetem, uderza w nią samą. „Gry losowe”, wyśmiewając hipsterską pogoń za alternatywą, same się w nią wpisuje. Hipsterzy są niemodni, teraz modne jest wyśmiewać ich intelektualną płytkość.
Debiut Dziwak jest w gruncie rzeczy dość udany, ale, niestety, wtórny. Chciałoby się może mniej intertekstualnej żonglerki, mniej epatowania fajnością i słowami powszechnie uznawanymi za niecenzuralne, które w powieści nie służą niczemu poza nachalną stylistyką, wyeksploatowaną już przez Masłowską, więcej zaś – własnego głosu, tego słodko-gorzkiego rytmu narracji, który przewija się gdzieś na początku książki. Mniej hipsterstwa, więcej – Joanny Dziwak, o której, jak sądzę i mam nadzieję, jeszcze usłyszymy.
sobota, 13 września 2014
Peter Heller, Gwiazdozbiór psa

Nie bardzo mogę zrozumieć hałas wokół tej książki. Jest niezła, dobrze napisana (świetna narracja!), o ciekawie zarysowanej, postapokaliptycznej rzeczywistości. Ale fala zachwytów, jaka przetoczyła się nad tą książką pozostaje dla mnie zagadką.
Pomysł rzeczywiście ciekawy. Świat zostaje wyniszczony nie
przez wojnę nuklearną, ale przez wyjątkowo złośliwy, nowy szczep grypy. W
świecie, w którym wyginęło ponad 99% populacji, ci, którzy przeżyli muszą
walczyć z innymi w brutalnej walce o resztkę zasobów: broń, paliwo, energię
elektryczną. W tym świecie każdy jest wrogiem, a rozsiane po pustym świecie
mikrospołeczności – osamotnione i odseparowane. Hig cierpi na nieuleczalną
samotność. Mieszka na opustoszałym lotnisku razem z psem i specem od
przetrwania, Bangleyem, któremu nie do końca ufa. Stara się cieszyć drobnymi
rzeczami: łowieniem, pieleniem ogródka, by choć na chwilę zapomnieć, że
wszyscy, których kochał (poza psem) dawno nie żyją.
Pierwszą połowę książki czyta się świetnie. Narracja jest
specyficzna, szarpana, to monolog człowieka, w którego myślach panuje chaos,
wywołany być może przez uszkodzenia spowodowane przez towarzyszącą grypie
wyniszczającą gorączkę. Codzienność, próby zachowania resztek człowieczeństwa w
coraz brutalniejszych czasach, odrobina liryzmu w pustym świecie – wszystko to,
okraszone świetnym stylem, wyróżnia powieść Hellera na tle innych pozycji
postapokaliptycznych. Od drugiej połowy nastrój pryska. Poczucie
obezwładniającej samotności ustępuje rzewności, odrobiona liryzmu – taniemu
sentymentalizmowi, zaś główny bohater traci znacząco na wiarygodności, podobnie
jak fabuła. I książka, która miała być świetna rozmywa się we frazesach o
poszukiwaniu szczęścia i nadziei.
Fakt, przegapiłam przy tej książce przystanek. Narracja
wciąga, trzeba jej to przyznać, fabuła galopuje naprzód. A jednak jestem Gwiazdozbiorem psa rozczarowana. Siła,
która biła od tej powieści na początku, poczucie kresu, osamotnienia,
niesamowity klimat wyludnionego świata – Heller porzuca to wszystko na rzecz
uroczych i bardzo patetycznych wierszy o powrocie do domu.
środa, 10 września 2014
Ian Rankin, Stojąc w cudzym grobie
Dużo u mnie ostatnio kryminałów, dzisiaj - jeden z najlepszych, jakie ostatnio czytałam. Drugim jest bez wątpienia Policja Jo Nesbo, któremu dałam drugą szansę (po rozczarowującym Pierwszym śniegu) dzięki zachwytom Moniki z God save the book.
Ian Rankin, niekwestionowana gwiazda brytyjskiego kryminału, powraca po kilkuletniej przerwie wraz z niezastąpionym inspektorem Johnem Rebusem. Obaj są w świetnej formie!
Rebus, edynburski detektyw polskiego pochodzenia, ma najwyraźniej dość emerytury. Pracuje wprawdzie jako cywil w wydziale spraw nierozwiązanych, ale przeglądanie starych akt to dla niego za mało. Gdy zatem pojawia się możliwość powrotu do służby, natychmiast rzuca się w wir komplikującego się z każdym dniem śledztwa. I jak zwykle działa na granicy prawa, wpadając w coraz większe kłopoty. Z nieodłączną szklanką piwa lub whisky w ręku, Rebus stawia czoła zbrodniarzom, gangsterom, nieprzychylnym przełożonym i depczącym mu po piętach wydziałem spraw wewnętrznych, narażając się wszystkim poza czytelnikami. Wraz z Rebusem powraca także detektyw Siobhan Clarke, edynburski deszcz i doskonale skrojone zagadki.
Ian Rankin tworzy klasyczny kryminał, bez fajerwerków i nowatorskich rozwiązań fabularnych. Przestępca zawsze wcześniej czy później pojawia się na kartach książki, a tropienie go wśród bohaterów to rozrywka równie dobra, jak śledzenie coraz śmielszych poczynań niepokornego detektywa. To właśnie Rebus jest główną atrakcją powieści Rankina. Urok niegrzecznego chłopca, złośliwego i nieprzeciętnie sprytnego ironisty, działa nieprzerwanie od 1987 roku i uwodzi kolejne rzesze miłośników gatunku.
Rankin właściwie nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Kilkuletnia przerwa także mu nie zaszkodziła, a „Stojąc w cudzym grobie” jest jedną z najlepszych odsłon przygód Johna Rebusa. Wychodząc od zagadki zaginionej nastolatki, szkocki pisarz tka misterną pajęczynę zbrodni, łączącą ze sobą nierozwiązane sprawy sprzed lat i podjazdową wojnę współczesnych edynburskich gangsterów. Świetnie zawiązana intryga, żywe dialogi, pełnokrwiste postacie – całość składa się na doskonałą rozrywkę na pierwsze, jesienne chłody. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów kryminałów.
Ian Rankin, niekwestionowana gwiazda brytyjskiego kryminału, powraca po kilkuletniej przerwie wraz z niezastąpionym inspektorem Johnem Rebusem. Obaj są w świetnej formie!
Rebus, edynburski detektyw polskiego pochodzenia, ma najwyraźniej dość emerytury. Pracuje wprawdzie jako cywil w wydziale spraw nierozwiązanych, ale przeglądanie starych akt to dla niego za mało. Gdy zatem pojawia się możliwość powrotu do służby, natychmiast rzuca się w wir komplikującego się z każdym dniem śledztwa. I jak zwykle działa na granicy prawa, wpadając w coraz większe kłopoty. Z nieodłączną szklanką piwa lub whisky w ręku, Rebus stawia czoła zbrodniarzom, gangsterom, nieprzychylnym przełożonym i depczącym mu po piętach wydziałem spraw wewnętrznych, narażając się wszystkim poza czytelnikami. Wraz z Rebusem powraca także detektyw Siobhan Clarke, edynburski deszcz i doskonale skrojone zagadki.
Ian Rankin tworzy klasyczny kryminał, bez fajerwerków i nowatorskich rozwiązań fabularnych. Przestępca zawsze wcześniej czy później pojawia się na kartach książki, a tropienie go wśród bohaterów to rozrywka równie dobra, jak śledzenie coraz śmielszych poczynań niepokornego detektywa. To właśnie Rebus jest główną atrakcją powieści Rankina. Urok niegrzecznego chłopca, złośliwego i nieprzeciętnie sprytnego ironisty, działa nieprzerwanie od 1987 roku i uwodzi kolejne rzesze miłośników gatunku.
Rankin właściwie nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Kilkuletnia przerwa także mu nie zaszkodziła, a „Stojąc w cudzym grobie” jest jedną z najlepszych odsłon przygód Johna Rebusa. Wychodząc od zagadki zaginionej nastolatki, szkocki pisarz tka misterną pajęczynę zbrodni, łączącą ze sobą nierozwiązane sprawy sprzed lat i podjazdową wojnę współczesnych edynburskich gangsterów. Świetnie zawiązana intryga, żywe dialogi, pełnokrwiste postacie – całość składa się na doskonałą rozrywkę na pierwsze, jesienne chłody. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów kryminałów.
Recenzja pierwotnie ukazała się na portalu Xięgarnia.pl
poniedziałek, 1 września 2014
Erik Axl Sund, Obłęd

Na pewnym portalu muzycznym przy ocenie 6/10 widnieje określenie „solidny chleb razowy”. Czyli: lepszy niż przeciętny, sprawnie wykonany, ale cóż, frykasy to to nie są. I taki właśnie jest Obłęd: porządnie skrojona zagadka, przyprawiona odrobiną brutalizmu, dobrze prowadzona fabuła, ciekawy pomysł na opowiedzenie historii. Frykasów brak.
Obłęd to przede wszystkim książka frustrująca. Po pierwsze, powieść
duetu Erilsson/Sunquist to pierwsza część trylogii i, tu posłużę się
terminologią serialową, nie jest to historia proceduralna, więc na ostateczne rozwiązanie
zagadki nie mamy co liczyć aż do końca ostatniego tomu. W dodatku , I tom kończy
się w momencie istotnego zwrotu akcji, co w obliczu ceny i okresu, jaki trzeba czekać na
wydanie kolejnych części jest wysoce irytujące. Wreszcie, denerwuje najważniejszy
bodaj bohater powieści kryminalnej, czyli detektyw. Tutaj mamy panią detektyw,
co oczywiście zasługuje na pochwałę, kobiety nadal wyjątkowo rzadko są bohaterkami
kryminałów, chyba że jako dodatek do mężczyzny (vide sierżant Siobhan Clarke z cyklu o
inspektorze Rebusie czy urocza asystentka detektywa Cormorana Strike’a w Wołaniu kukułki). Problem w tym, że Jeanette Kihlberg, choć twórcy bardzo
starają się dodać tej postaci głębi, dopisując jej kłopoty małżeńskie i trudne
relacje z synem, jest po prostu nijaka. To bohaterka bez charakteru, bardzo
przeciętna, której właściwie ciężko jest kibicować. Być może zyska nieco
charyzmy w kolejnych tomach w związku ze wspomnianym wcześniej zwrotem akcji,
ale póki co jest najsłabszym ogniwem powieści.
Autorzy ciekawie podeszli do kwestii zbrodniarza i choć
bardzo szybko można się domyślić, kto nim jest (fabularnie też zresztą
tożsamość nie pozostaje tajemnicą specjalnie długo, zwłaszcza biorąc pod uwagę,
że czekają nas dwa kolejne tomy tej historii), to nie umniejsza to przyjemności
z poznawania psychiki mordercy. Krótkie rozdziały napędzają bardzo filmową,
sprawnie prowadzą akcję. Czyli: czyta się dobrze, ale do pierwszej dziesiątki
najlepszych kryminałów droga jest daleka i wyboista.
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)